Sleepka Ambrose przedstawia Gra o Tron
Przejdźmy więc do rzeczy. Gra o Srom, to "Moda na sukces" w wersji dla nerdów, która pomimo dziesięciu odcinków w sezonie, czy jednej książki wydawanej na sto lat (Martin, czekam na Wichry Zimy, ty pierniku!), fabuła jest tu tak poplątana, że nawet twoja babcia, która ogarnia, kto z kim kręci z "Pierwszej Miłości" nie ogarnęłaby tego. Serial i książki, które spędzają sen z powiek biednym fanom, którzy martwią się, że Martin zanim to skończy, zdąży umrzeć. Dziejący się w świecie, który jest dziwnym połączeniem średniowiecza z "Seksem w Wielkim Mieście" i "Konana Barbarzyńcy". W świecie rozległym, niczym Ziemia, którego geografie znasz dużo lepiej, niż plan własnego miasta, bo jak już dobierzesz się do książki, czytasz jak pojebany, średnio co dwie minuty cofając się do mapy na końcu, by ze wszystkim się połapać. Nie zapominajmy też o notatkach, które robisz w zeszycie od matematyki, bo właśnie miałeś uczyć się do sprawdzianu, ale uznałeś, że od promocji do następnej klasy ważniejsze jest to, czy ktoś rozprawiczy w końcu Jona Snowa, lub czy Cersei zabije kolejnego swojego kochanka. Notatki, w którym sam plączesz się jak nienormalny, ale bez nich byłoby tylko gorzej, bowiem autor to sadysta i nie pomyślał o tym, że dwieście nazwisk bohaterów trzecioplanowych to jednak troszkę za dużo, jak na jeden tom.
Kategoria: Inne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz