„Serce jest jak mozzarella: gdy się je podgrzeje, rozszerza się o tyle, ile trzeba”, czyli jedna z najnudniejszych książek, jakie przeczytałam w tym roku.
Morderstwo w świątecznym ekspresie to moja jedyna w tym roku książka z motywem świątecznym w tle. Wiem, że w tym roku już nie sięgnę po inne powieści w świątecznym klimacie. Do tej opowieści przyciągnął mnie opis, który zwiastował ciekawą historię kryminalną.
Na pokładzie świątecznego ekspresu każdy jest podejrzany. Krajobraz za oknem otula śnieżny puch, a w pociągu giną kolejni pasażerowie. Odkryj, kto zmienił tę podroż w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. To będą intrygujące święta…
Pociąg mknący przez zaśnieżone pola.
18 pasażerów.
Ofiara w zamkniętym od środka w przedziale.
Czy ktokolwiek z podróżujących może czuć się bezpieczny?
Na stacji kolejowej w Londynie spotykają się pasażerowie pociągu sypialnego jadącego do Fort William w zachodniej Szkocji. Na jego pokład wsiadają: była detektyw śledcza Roz, celebrytka Meg i jej zazdrosny narzeczony Greg, rodzina Bridgesów, emerytowana profesor podróżująca z synem i kotem o wdzięcznym imieniu Mousetache oraz czworo młodych ludzi pragnących wziąć udział w teleturnieju, w którym główną nagrodą jest stypendium na studia. Nie wszyscy jednak dotrą do celu…
Kiedy pociąg wykoleja się na pustkowiu, w jednym z przedziałów dochodzi o morderstwa. Kto mógł dopuścić się takiej zbrodni? I jak to zrobił, skoro przedział pozostał zamknięty od środka? Pewne jest tylko to, że zabójcą musi być ktoś z pasażerów.
Roz, korzystając ze swojego doświadczenia policyjnego, podejmuje się rozwiązania zagadki. Przeczesuje kolejne przedziały świątecznego ekspresu i odkrywa mroczne tajemnice skrywane przez podróżnych.
Czy Roz uda się znaleźć zabójcę, zanim będzie za późno?
Ta opowieść naprawdę miała spory potencjał i po zapoznaniu się z jej opisem liczyłam na dobry kryminał. Jednak sama historia mnie rozczarowała. Od samego początku nie mogłam wczuć się w akcję. Zupełnie nie zaciekawiła mnie fabuła ani bohaterowie, którzy byli strasznie nijacy. Jeśli sięgacie po tę książkę, oczekując kryminału, to na pewno czeka was rozczarowanie. Samo morderstwo zostaje popełnione w połowie książki i jest błyskawicznie rozwiązane. Coś, co miało stanowić filar powieści, tak naprawdę jest jej jedynie dodatkiem. Alexandra Benedict stworzyła dramat obyczajowy, w którym pierwsze skrzypce grają problemy rodzinne i to jak z nimi sobie radzić. Oprócz tego poruszane są tutaj takie tematy jak przemoc fizyczna, psychiczna oraz seksualna. Sporo czasu zostało także poświęcone opisom przeżyć wewnętrznych.
Strasznie mnie wynudziła ta książka. Wielokrotnie ją odkładałam i sięgałam po jakąś inną pozycję. W końcu po ponad miesiącu jej czytania zebrałam się w sobie, by ją wreszcie doczytać. Brak jakiegokolwiek napięcia powoduje, że zupełnie nie oczekuje się rozwiązania zagadki. Samych świąt jest tutaj także jak na lekarstwo (choć to akurat mi nie przeszkadzało). Chyba trochę za bardzo nastawiałam się na książkę w stylu Agathy Christie (nawet tytuł jest w pewnym sensie nawiązaniem, a i sama autorka chyba trochę się na niej wzorowała).
Morderstwo w świątecznym ekspresie to jedno z moich największych rozczarowań tego roku. Autorka napisała książkę, w której chciała chyba tylko poruszyć trudne tematy (choć ważne) bez większego zaciekawienia czytelnika. Strasznie dłużyła mi się ta opowieść. Wynudziłam się i nie mogę jej polecić ani fanom kryminału (bo jest go tutaj za mało i za szybko autorka pozbywa się tego wątku), ani fanom książek świątecznych, gdzie Boże Narodzenie jest kilkukrotnie wspomniane i nie czuć jego klimatu.
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję Wydawnictwu Mova (Wydawnictwu Kobiecemu) ;)
Zajrzyjcie na mój profil na Instagramie oraz na Instagram Wydawnictwa Kobiecego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz