Dwadzieścia lat ciszy to moje pierwsze spotkanie z Przemysławem Wilczyńskim (wcześniej dla mnie nieznanym autorem). Opis tej książki zwiastował kryminał połączony z horrorem, który miał mrozić krew w żyłach. Czy to wystarczyło, aby książka mnie zachwyciła?
Bogna od dwudziestu lat poszukuje córki, którą ostatni raz widziano wsiadającą do czarnej furgonetki. W ten sam sposób znika Igor. Jego przyjaciel Niko rusza tropem tajemniczego sprawcy. Pomagają mu Bogna i Hubert – bezdomny były wojskowy, mający własne porachunki z siłami ciemności. Złowieszcza aura otaczająca zagadkowy pojazd przyciąga inne zło: Blacha, psychopatyczny uciekinier ze szpitala psychiatrycznego, wreszcie może bezkarnie wcielać w życie swoje chore fantazje, ale nie wie, że jest tylko narzędziem w rękach kogoś, a może czegoś, znacznie gorszego…
Nie do końca. Liczyłam, że dostanę coś oryginalnego, coś, co mnie zaskoczy. Nie jestem zbyt wielką fanką horrorów – najczęściej bardziej mnie zirytują, niż faktycznie wystraszą. Ta historia raczej nie zaspokoi czytelników lubiących się bać. Nie jest to straszna opowieść.
Fabuła składa się głównie z pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Widać, że autor miał pomysł, ale do końca wykorzystał jego potencjał. Trochę brakuje tutaj napięcia, które nie pozwoliłoby oderwać mi się od tej lektury. Opisy są bardzo rozbudowane, co na dłuższą metę robi się męczące. Klimat tej historii bardzo mi się podobał, ale to niestety nie wystarczyło, bym się zachwyciła tą powieścią. Ciekawym aspektem było wykorzystanie legendy o Czarnej Wołdze.
Ilość stron: 448
Wydawnictwo: MUZA (Wydawnictwo Akurat imprint MUZA SA)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz